sobota, 18 sierpnia 2012

the passenger

Gdzieś po 5 przybyłam na lotnisko, na którym już czekali babcia-Hagrid, Tosia (siostra mamy) i jej mąż Adam. Dosyć wcześnie, bo lot miałam o 7:45 ale jak się później okazało w sam raz. Zafoliowałam torby (tak, miałam 2 sztuki bagażu z tym że ta druga to był sprzęt szermierczy) i poszłam się odprawiać. Na Okęciu był tłum ludzi i odprawa trochę zajęła + oddanie torby szermierczej do bagażu ponadwymiarowego. I nagle z 5 zrobiła się 6:30 i musiałam już iść na boarding o 7. Pożegnanie z najbliższmi nie było dla mnie takie trudne. Obyło się bez łez i żebym nie wyszła na potwora - wiem, że niektórym było przykro z powodu mojego wyjazdu, ale zdałam sobie sprawę, że mi nie jest wcale przykro bo przecież jadę po przygodę, po coś nowego podczas gdy ci, których pożegnałam w Polsce będą mieli tylko puste miejsce po mnie. I tak, z kwiatkiem od babci, mini-książeczką z myślami cioci Tosi oraz podręczną walizką pełną prezentów od przjaciół i dla hostów ruszłam... przez lotniskowe bramki.

W każdym razie. Pierwszy lot miałam do Amsterdamu. Trwał 2 godziny i do najprzyjemniejszych nie należał, bo przez całą podróż nie mogłam się ruszyć z miejsca. Obok mnie spał (przez całą podróż!) pan wyglądający jakby właśnie zbiegł policji i uciekał za granicę. I choć jego drzemka pokrzyżowała mi plany, nawet przez myśl mi nie przeszło żeby go obudzić. W Amsterdamie miałam godzinę na przesiadkę. Wysiadłam na transfer 1 a miałam się dostać na transfer 9! Biegłam chyba z 15 minut i tylko mijałam tablice, które mi przypominały, że mój lot ma już boarding time. Jak w końcu tam dobiegłam zobaczyłam, że ups, ale gate jest już zamknięta. W wejściu do gate stał ktoś z lotniska. I taka zdzyszana, zdecydowanym ruchem machnęłam na niego by się przesunął. Był chyba w takim szoku jak zobaczył moją minę, że mnie przepuścił. Po moich 5 krokach zorientował się, że wpuścił nieznajomą, więc mnie zatrzymał. Po wypytaniu mnie co ja tutaj robię poszedł zapytać się kogoś czy może mnie wpuścić do samolotu. Okazało się, że tak, więc wypytał mnie o cały ten wyjazd na rok, musiałam przejść przez bramki. Pan który sprawdzał mój bagaż, zapytał się czemu mam na nazwisko Łukasz a nie np. George "or, or... Franklin?" -.- Na pokład weszłam ostatnia. To był lot do Filadelfii, jakieś ponad 8 godzin. Obok mnie siedział student z Ohio, więc przynajmniej się nie nudziłam. Po wylądowaniu w Filadelfii musiałam odebrać bagaż (moje pierwsze dolary wydane na... wózek!) i ponownie się odprawić. Pan którz sprawdzał mi paszport był Polakiem z pochodzenia, więc mi wszystko co, gdzie i jak wytłumaczył. W Filadelfii na lotnisku byłam 5 godzin. Powłuczyłam się po sklepach, fastfoodach, kupiłam breloczek na pamiątkę (który zresztą nie ma nic wspólnego z Filadelfią) a czekając na lot napisałam maila do rodziny i nawet udało mi się porozmawiać z przyjaciółkami na skajpaju. Ostatni lot o 17:50 był do Portland. Jednak po wejściu na pokład okazało się, że na naszej drodze jest bardzo zła pogoda, więc lecimy inną drogą i samolot potrzebuje więcej paliwa. Także zamiast o 17:50 ruszyliśmy o 19:30. Obok mnie siedziała dziewczyna, która okazała się być z Salem. Miała na imię Jenna i była w moim wieku, więc idzie w tym roku do college'u. Rozmawiałam z nią przez większość drogi i była baaaardzo miła. Nie była jednak do końca pewna czy Polska to część Afryki czy też Europy. O 22:30 wylądowaliśmy,pożegnałam się z Jenną i... zobaczyłam Janet i Marka z 2 koordynatorkami. Rzuciłam im się w ramiona, przyjęłam kwiatki, zrobiliśmy zdjęcia (ich taka tradycja) i poszliśmy po moje bagaże. Janet i Mark są tacy śmieszni! Nie schlebiając sobie (hihi) mają całkowicie moje poczucie humoru! Nie było żadnego wózka na bagaż, więc Janet szybko pobiegła i ukradła wózek dla chorych a Mark wziął moją torbę szermierczą na ramię i udawał, że to radio i do niej tańczył. Na zewnątrz było bardzo gorąco. Do Salem jechaliśmy godzinę i buzia się nam nie zamykała. Byli pod wrażeniem, że znam inne stany niż Oregon (no tak, oni nie wiedzieli co leży pomiędzy nami a Rosją). Gdy Mark robił naleśniki (pancakes!) z jagodami, Janet oprowadziła mnie po domu. Mają mnóstwo zdjęć rodziny i exchange students, taras z jacuzzi itd. itp. Po kolacji padłam na łóżko - po najdłuższm piątku w życiu myślę, że mi się należało!

Pierwsze dni tutaj opiszę jak znajdę czas. Wrzucę też zdjęcia, które są na aparatach Marka i Janet.

3 komentarze:

  1. Hej! Życzę powodzenia i trzymam kciuki?
    Zamierzasz powtarzać klasę czy nie? Ja bardzo chciałabym wyjechać i jakoś zmusiłam rodziców, żeby się zgodzili, ale okazało się, że za mną jest nowa podstawa, która ma kompletnie zmieniony program licealny i wszyscy mnie ostrzegają, żebym nie jechała itd...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam ten sam problem!

      Usuń
    2. o rany. niestety nie znam szczegółów nowej podstawy. mam taki plan, żeby do liceum już nie wracać tylko od razu iść na studia :)

      Usuń